Apulia 2017

Bari i okolice na weekend

Od czasu kiedy Wizzair uruchomił bezpośrednie połączenia z Warszawy do Bari, od dawna chodził nam po głowie przedłużony weekend we włoskiej Apulii. Loty odbywają się w czwartki, soboty i wtorki, więc możliwości jest dużo. My wybraliśmy wylot w sobotę rano i powrót we wtorek. Trzy dni na miejscu to zbyt mało, żeby zasmakować wszystkich atrakcji, jakie Apulia jest nam w stanie zaoferować, ale w sam raz żeby poczuć wolniej płynący czas i włoski klimat. Poniżej mapka naszej trasy z zaznaczonymi najważniejszymi punktami podróży.

ApuliaApulia

Przelot do Bari

Lot do Bari trwa nieco ponad 2h i mija zaskakująco szybko. Na lotnisku wypożyczyliśmy samochód – zamawialiśmy Forda Focusa – dostaliśmy Fiata Pandę. Włosi twierdzą, że Fiat lepszy - my mamy wątpliwości. Samochód mało intuicyjny – kto otwierał szyby lub włączał klimę w tym samochodzie, ten wie o czym mówimy. Prosto z lotniska udaliśmy się w stronę Matery, która administracyjnie należy do Basilicaty, a nie Apulii – ale chyba wszyscy zgodzą się, że jest to punkt ‘must see’ w okolicach Bari. Miasto jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.  

Matera

Matera przywitała nas ciepłym deszczem, który na początku maja zdarza się w południowych Włoszech dość często. Zaparkowaliśmy wzdłuż ulicy przy Via Roma, nieopodal Piazza V. Veneto, z którego rozciąga się pocztówkowy widok na najstarszą, historyczną część Matery, zwaną Sassi. Parkowanie w mieście to nie lada wyzwanie – wiele ulic jest jednokierunkowych i wąskich, a Włosi stawiają wszystkie samochody na grubość lakieru. Warto zatem dołożyć kilkadziesiąt euro na dodatkowe ubezpieczenie. Trzeba również pamiętać że wszystkie parkingi są płatne. Niezrażeni pogodą, rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie od placu z którego wchodzi się na stare miasto, nie bez powodu nazwane ‘wykutym w skale’.

Apulia0240Apulia0240
Apulia0040Apulia0040

Wybraliśmy trasę przez środek dzielnicy Sassi w stronę Piazza Duomo. Błądzenie po pięknych, wąskich, kamiennych uliczkach było wspaniałe. Mieszkania urządzone są tu w naturalnych grotach lub wykute w kamieniu. Chciałoby się spędzić tam więcej czasu, przejść przez wszystkie zakamarki, poczuć się jak mnisi, którzy jako pierwsi zamieszkiwali te tereny. W dzielnicy Sassi jest aż 120 skalnych kościołów – w sumie ciekawe, czy ktoś to kiedyś rzeczywiście przeliczył. Byliśmy tam koło południa – jak na Włochów bardzo wcześnie, pogoda nie rozpieszczała, więc miasto było nasze, miejscami byliśmy zupełnie sami.

Zatrzymaliśmy się na obiad w jednej z licznych restauracji – nasz wybór padł na ristorante, pizzeria, dorno a legna – La Talpa. Zjedliśmy tam pierwszą (na tym wyjeździe) włoską pizzę. Była naprawdę dobra! Jak ktoś zabłądzi w tych małych uliczkach i przez przypadek trafi do tej małej knajpki ukrytej w przyziemiu to polecamy! Byliśmy jednymi z pierwszych klientów tego dnia. Pizzę podali nam dość szybko, miała nad wyraz dużo składników – przeciwieństwo typowo włoskiej pizzy, ale co najważniejsze była przepyszna. Dalszy spacer już przy poprawiającej się pogodzie, mógłby trwać w nieskończoność. Zachwycaliśmy się każdym napotkanym detalem - żeby nie psuć krajobrazu oni mają nawet ceramiczne rynny :).

Matera bardzo nam przypominała wyglądem Jerozolimę – wąskie, kamienne uliczki. Jak się później dowiedzieliśmy, w tym mieście kręcony był film "Pasja" Mela Gibsona. Po kręceniu filmu nie pozostały tu niestety żadne ślady, jedynie wspomnienia mieszkańców.

Miasto wyraźnie podzielone jest na dwie części: górną i dolną. Dolna to stare miasto, wydrążone w skale, górna część miasta przypomina już typowe włoskie miasteczko – niskie kamienice i wąskie uliczki. W niedalekiej odległości znajduje się skała z krzyżem oraz historyczne domy w jaskiniach.

Katedra w Materze przy Piazza Duomo olśniewa swoim wnętrzem - bardzo dużo złota, choć z zewnątrz wygląda niepozornie.  Z placu można podziwiać widok na Sassi z drugiej strony.

Apulia0223Apulia0223

Tu kończymy naszą przygodę z Materą, pozostaje nam wrócić na plac Piazza V. Veneto, wypić szybkie espresso i wyruszyć w dalszą drogę.

Massafra

Po przepięknej Materze, udaliśmy się dalej na południe w stronę niewielkiego miasteczka Massafra. Jest to miasto przedzielone na pół wąwozem. Miasto niewątpliwie warte uwagi, ale przejście przez centrum i most łączący dwie strony wąwozu nie zajęło nam dłużej niż 30 min.

Tarent

Jeżeli spodziewacie się malowniczych, weneckich wąskich uliczek, sklepów z pamiątkami i uśmiechniętych restauratorów, Tarent nie jest miastem dla was. Jest to zdecydowanie najbardziej obskurne i przerażające miasto na całej nasze trasie. Już wiem dlaczego to miasto ściąga wielu filmowców - jest idealne do nakręcenia horroru. Oczywiście jego stara część. Ogrom napotkanych tutaj opuszczonych, rozpadających się kamienic robi niesamowite wrażenie. Co ciekawe między nimi są mieszkania w których ktoś jeszcze mieszka. Idąc, czasami ma się wrażenie że to miejsce jest opuszczone, a tu nagle wyskakują 2 małe dziewczynki … i jak tu nie dostać zawału.

Tarent jest miastem portowym i po przejściu przez naprawdę nie sprawiające przyjemności zapyziałe uliczki, postanowiliśmy resztę czasu przeznaczyć na bardziej cywilizowane części miasta. Chcieliśmy odwiedzić katedrę ale z dziwnych powodów była zamknięta. Mając niewiele czasu, postanowiliśmy obejść stare miasto dookoła oraz rzucić okiem na port, w którym urzekł nas kolor niesamowicie czystej wody. Łódki tutaj wyglądały jakby lewitowały. 

Spacerując po mieście można natrafić na pozostałości z czasów antycznych. Np. na stojące przy ulicy, całkiem dobrze zachowane kolumny doryckie. Przy Piazza Castello, napotkaliśmy  kolumny ze świątyni Posejdona.

Przechodząc przez most zwodzony, wchodzi się do innego świata – odleglejsze części miasta są już typowym, przykładem zwykłego europejskiego miasta. Ale wracamy do samochodu. Po drodze mijamy targ rybny, port z łódeczkami rybaków i ostatnie opuszczone kamienice.

Porto Cesareo – Hotel Mediterraneo

Nasz pierwszy dzień dobiegał końca i przyszedl czas aby skierować się w stronę hotelu. Wybraliśmy trasę dłuższą, ale bardziej malowniczą, wzdłuż wybrzeża, co i rusz zatrzymując się przy plażach i zatoczkach. Ok. 20.00 dotarliśmy do Porto Cesareo – małej nadmorskiej miejscowości, w której byliśmy chyba jedynymi turystami.

Nasz hotel – Mediterraneo – wyglądający trochę jak motel, nie powalał nowoczesnością, jak chyba większość hoteli we Włoszech. Widok z okna mieliśmy na port, pokój z metalowym łóżkiem (w sumie z dwoma złączonymi), idealne miejsce ale tylko na jedną noc. Jedzenie na śniadanie było wydzielone, dostaliśmy 3 plasterki szynki, 3 plasterki sera – czemu 3 na dwie osoby ?!  Do oporu można było jeść croissanty i bardzo słodkie ciasta. Nie było ograniczeń co do kawy - co dla uzależnionych ludzi (takich jak my) było zbawienne.

Plaża w Porto Cesareo nie zachęcała do kąpieli, przy brzegu pełno glonów, choć turkusowa woda robiła wrażenie. Pięć minut żeby popatrzeć na morze i jedziemy dalej.

Naszym kolejnym punktem wycieczki było Gallipolli.

Gallipoli

Miasto przywitało nas targiem rybnym w porcie. Piękne ryby i owoce morza, gdyby się tylko dało je jakoś przyrządzić, zjadałabym wszystkie. Patrzyły na nas swoimi pięknymi oczkami, mówiąc zjedz mnie !

Leniwi mogą miasto zwiedzić jeżdżąc tuk tukiem. My jednak stawiamy na nasze nogi i rozpoczynamy wycieczkę od zwiedzania zamku. Następnie spacer dookoła starego miasta, wzdłuż portu. Łódki rybackie i krzątający się przy nich starsi panowie tworzyły niezapomniany widok. Tu też mają przejrzystą wodę – jak oni to robią ?! Jak to możliwe, że tu w porcie widać dno na znacznej głębokości a jak pojedziemy nad polskie morze to po zanurzeniu się do kolan nie widać własnych stóp.

Apulia0495Apulia0495

Przy chodniku otaczającym stare miasto, wiodącym wzdłuż morza poustawiane były fajne ławeczki, niby nic szczególnego ale usiąść na nich można było od drugiej strony na oparciu, z przygotowanym specjalnie podnóżkiem. Można tak było siedzieć i patrzeć na turkusowe morze w nieskończoność.

Apulia0538Apulia0538

Na bezludnej wysepce w niewielkiej odległości od lądu, widać było białą latarnię morską. Przeciętny turysta nie może się niestety tam dostać.

W Gallipoli jest ponoć jedna z ładniejszych plaż – ładny to pojęcie bardzo względne – widzieliśmy chyba ładniejsze.

Wracamy do samochodu przez centrum starego miasta, tu też napotykamy na typowe, włoskie wąskie uliczki. W bocznych alejkach porozkładali się ze stolikami restauratorzy. Bardzo fajne wrażenie robi fakt, że wszystkie kamienice pomalowane są na jasno żółty kolor. Wszystko jest bardzo spójne. Oczywiście, jak to w każdym mieście turystycznym, sprzedaż rzeczy zbędnych kwitnie. Wszędzie można kupić wina, makarony, oliwy i inne mazidła do chleba. Wino lokalne w butelkach 5l kusiło – ale nie tym razem! Poszukiwania pamiątkowego magnesu na przysłowiową lodówkę zmusiło nas jednak do zaliczenia wszystkich straganów.

Apulia0638Apulia0638

I tu zaskoczenie! Okazuje się, że według miejscowych legend z Bari pochodził św. Mikołaj. W związku z tym w każdym miasteczku można znaleźć sklep z rekwizytami świątecznymi takimi jak elfy, Mikołaje itp.

Jak w każdym włoskim miasteczku, pełno tu kościołów - prawie na każdym rogu. Jednym z większych napotkanych była Katedra świętej Agaty.

Ostatnie spojrzenie na port i jedziemy dalej na południe. Po drodze zatrzymywaliśmy się wielokrotnie. Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie zaraz po wyjeździe ze starej części miasta. Parę następnych przy różnych zatoczkach –  piaszczystych i kamienistych, aż dojechaliśmy do Punta della Suina.

Apulia0725Apulia0725

Punta della Suina

Widzieliśmy w życiu już wiele pięknych plaż, ale ta zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Na pewno znalazłaby się w naszym TOP 10 najlepszych plaż w Europie. Nie wiemy, czy to kwestia tego, że byliśmy tam praktycznie sami (pogoda nie sprzyjała plażowaniu, wiał silny wiatr i było ok. 20 stopni), czy tego, że przejście na plaże prowadzi przez mistyczny, sosnowy powyginany od wiatru las zza którego wyłania się turkus morza. Było tam po prostu pięknie i gdybyśmy mogli, spędzilibyśmy tam pewnie cały dzień leżąc a to na piasku, a to na skałkach. Niestety w naszym napiętym harmonogramie wyjazdu nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Więc spędziliśmy tu miłą godzinkę i udaliśmy się w dalszą drogę.

Szyszki oczywiście przyleciały z nami do Polski 🙂

Kolejny przystanek to już najbardziej wysunięte na południe miasto Leuca.

Leuca

Małe portowe miasteczko otoczone z trzech stron morzem. Ogólny brak turystów nie dziwił – nic w tym miejscu nie ma. No poza samym faktem, że jest się na samym krańcu Włoch. Kościółek na wzgórzu, skąd rozpościerał się ładny widok na port i bezkresne morze.

No to wracamy na północ, tym razem wschodnim wybrzeżem. Kolejny przystanek zrobiliśmy w Torre Dell’Orso.

Torre Dell'Orso

W tym miejscu, możemy przyznać, jest druga w naszym rankingu atrakcyjności plaża tego rejonu. Bardzo przypomina plażę z Sydney – Bondi Beach. Przy plaży trafiliśmy na fajną, hipsterską knajpkę „Casaccia” w której serwowali dziwne hamburgery 🙂 Ja zamówiłam hamburgera z rybą i muszę przyznać był jedyny w swoim rodzaju – naprawdę pyszny.

Apulia0954Apulia0954

Czas płynął nieubłaganie, do drugiego hotelu mieliśmy jeszcze kawałek drogi a w planach jeszcze wiele miejsc do zobaczenie, więc musieliśmy się zbierać. Pogoda nam sprzyjała - nie zachęcała do plażowania gdyż wiał silny wiatr a temperatura spadała.

Lecce

Kolejny nasz przystanek zrobiliśmy w Lecce – mieście baroku czyli ogólnego przepychu, gdzie królował wszechobecny nadmiar dekoracji. Jest to kolejne miasto, w którym trzeba mieć anielską cierpliwość, żeby znaleźć miejsce do parkowania. Nam po długim czasie poszukiwań udało się stanąć przy parku, z którego, jak się później okazało, było dość blisko do Bazyliki di Santa Croce.

Apulia1011Apulia1011

Park publiczny z villa comunale po środku – świetne miejsce do odpoczynku od zgiełku miasta. Bardzo fajnie zagospodarowany. Wzdłuż alejek głowy zasłużonych wyrzeźbione w kamieniu.

My przez park przeszliśmy najkrótszą drogą i skierowaliśmy się do Palazzo dei Celestini – klasztoru celestynów.

Następnie poszliśmy obejrzeć słynna bazylikę, określaną jako jeden z najpiękniejszych kościołów. Niestety trafiliśmy na moment renowacji frontu, więc nie mogliśmy podziwiać pięknej fasady. Udało nam się wejść do środka i to co zobaczyliśmy przerosło nasze oczekiwania. Kościół ociekał od rzeźbień, dekoracji i złoceń - był naprawdę imponujący. 

Dalej udaliśmy się w stronę Piazza S. Oronzo, po drodze z ciekawości zaglądając do innych kościołów, czy też są tak mocno zdobione - oczywiście są!

Apulia1064Apulia1064

Plac S. Oronzo jest najpopularniejszym punktem miasta. Po środku znajduje się kolumna z pomnikiem poświęcona św. Oronzowi. Tuż obok zwraca uwagę rzymski amfiteatr z I wieku p.n.e., obecnie pełniący funkcję sali koncertowej.

Na placu odbywał się festyn, było dużo kolorowych straganów, różnych atrakcji dla dzieci. Tu też zjedliśmy najlepsze włoskie lody. Spełnienie moich marzeń – lody bez mleka krowiego o smaku pistacjowym … mmm …

Apulia1118Apulia1118

Z placu wąskimi uliczkami udaliśmy się pod Katedrę. Ogromny gmach katedry stoi przy placu del Duomo, przy którym można również zobaczyć seminarium oraz pałac Vescovile.

Dalej błądząc po zakamarkach starego miasta, przez przypadek dotarliśmy do bramy oddzielającej przedmieścia od Lecce. XVIII – wieczna Porta Rudiae zachwyca jakością wykonania, wszystko jest dopracowane w najmniejszym szczególe.

Apulia1185Apulia1185

Uliczki miasta z dala od głównego placu są opustoszałe, rzadko kiedy spotykaliśmy kogoś. W rzymskim teatrze królowały koty, nie było nikogo, miejsce zapomniane przez ludzi.

Dzień dobiegał końca a my w planach mieliśmy jeszcze jedno miejsce do zobaczenia i dotarcie do hotelu. Więc szybkim krokiem powrót do samochodu, ostatnie spojrzenie na barokowe miasteczko i w dalszą drogę.

Ostatnim punktem tego dnia miało być Brindisi – port w kształcie przypominający rogi jelenia.

Brindisi

Bardzo małe miasteczko w którym,  w gruncie rzeczy, nie ma za wiele do zobaczenia. Turystów głównie przyciągają duże schody na zakończeniu Via Appia - schody Wergiliusza. Schody te zwieńczone były dwiema kolumnami, z których do dnia dzisiejszego zachowała się tylko jedna.

Apulia1298Apulia1298

Przespacerowaliśmy się promenadą, aż do portu i wróciliśmy do samochodu.

Kolejnym hotelem w jakim spaliśmy był hotel Victoria, znajdujący się w Torre Santa Sabina. Podobnie jak pierwszej nocy, zarówno miejscowość jak i hotel sprawiał wrażenie opustoszałego. Właściciel zaproponował nam kolację w cenie 50 Euro od osoby, za którą grzecznie podziękowaliśmy. Wybraliśmy się do pobliskiej pizzerii, nad samym brzegiem morza (fale obijały się o okna) i zjedliśmy 4 razy tańszą pizzę. Sam hotel był w porządku, pokój dość skromny, jak to na południu Włoch bywa, ale pewnie drugi raz byśmy się tu nie zatrzymali.

Plan na ostatni dzień zwiedzania mieliśmy równie napięty jak dotychczas. Z samego rana pierwsze kroki skierowaliśmy na plażę. Jednak jak się okazało plaża nie nadawała się do plażowania, przynajmniej ten fragment najbliżej hotelu. Skały wyglądające jak powulkaniczne a między nimi biegające jaszczureczki. Więc nie pozostało nam nic innego jak wsiąść do samochodu i jechać dalej.

Naszym następnym przystaniem było miasto Ostunia.

Ostunia

Białe miasto o wąziutkich uliczkach i małych jasnych domkach położone na wzniesieniu. Najstarsza część rozpościera się na zboczach wzgórza, a na jego szczycie wznosi się katedra. Jedyną ulicą, która biegnie z placu della Liberta na szczyt jest ulica Cattedrale. Ulica ta dzieli miasto na dwie części. Wszystkie pozostałe uliczki, to często ślepe zaułki.

Apulia1509Apulia1509

Naszą przygodę z miastem rozpoczęliśmy na parkingu tuż pod wzgórzem, parę metrów od głównego placu. Przy samym parkingu stoi niewielki kościółek Chiesa Del Carmine. Szybkie spojrzenie na wnętrze i idziemy dalej.

Apulia1385Apulia1385

Po kilku minutach wchodzimy na dość spory plac otoczony licznymi kawiarenkami. Na samym środku stoi kolumna ze świętym Oronzo, są pozostałości z czasów starożytnych (nie znaleźliśmy nigdzie dokładniejszych informacji na ich temat) oraz Pałac św. Franciszka, obecnie siedziba Ratusza. Trafiliśmy akurat na targ lokalnego rękodzieła oraz staroci.

Apulia1392Apulia1392

Szybka kawka na placu i idziemy na szczyt wzgórza.

Miasteczko jest niepowtarzalne, każdy dom pomalowany na biało robi niesamowite wrażenie. Tu też dla leniwych organizowane są wycieczki tuk tukami, ale chyba nie warto… Miasteczko jest na tyle małe i ma tyle wspaniałych zakamarków, że lepiej je przejść na piechotę, pobłądzić po cudzych ogródkach, zajrzeć w miejsca gdzie przeciętni turyści nie wchodzą.

Katedra na samym szczycie wzgórza nie jest zbyt imponujących rozmiarów. Elewacja frontowa jest dość prosta z dużą rozetą na środku. Wnętrze nie robi jakoś specjalnego wrażenia, trzeba przyznać jest ładne, ale widzieliśmy już ładniejsze.

Z góry roztacza się piękny widok na całe hektary drzew oliwnych z morzem na horyzoncie.

Spacerowaliśmy całe przedpołudnie, szkoda nam było wyjeżdżać, ale przed nami była jeszcze jedna perełka Apulii, więc wsiadamy do samochodu i jedziemy dalej.

Alberobello

Jak dla mnie to piękne miasteczko dla krasnali.  Domki – trulli wyglądają jakby przeniesiono je z jakiejś bajki. Białe, okrągłe domki z charakterystycznymi kamiennymi dachami w kształcie stożka wpisane zostały na Listę Światowego dziedzictwa UNESCO.

Apulia1612Apulia1612

Miasteczko przywitało nas tłumem turystów. To chyba jedyne miejsce podczas całego naszego pobytu w Apulii, gdzie było tyle ludzi. Co prawda pojechaliśmy tam 1 maja – a to też dzień świąteczny we Włoszech, więc wszyscy wylegli z domów.

W Alberobello są dwie dzielnice z magicznymi domkami. W jednej, większej, są sklepy z pamiątkami, butiki i restauracje. Druga z dzielnic usytuowana z dala od turystycznego zgiełku, to miejsce gdzie można zajrzeć do wnętrza domku w którym w dalszym ciągu ktoś mieszka.

Główna ulica była bardzo zatłoczona, ale nie zniechęcaliśmy się i podążaliśmy za tłumem, podziwiając piękne widoki. Warto odbijać w boczne drogi, gdzie na pewno jest mniej ludzi a też domki są pięknie ozdobione kwiatami.

Zastanawiające białe znaki na dachach, które mają chronić przed klątwami, pechem i urokami, są po prostu znakami zodiaku.

Apulia1537Apulia1537

Na dachach wielu sklepów utworzono punkty widokowe. Fajnie zobaczyć kamienne daszki również z góry.

Mając jeszcze trochę czasu postanowiliśmy wybrać się również do drugiej dzielnicy trulli. Nie spotkaliśmy tam żadnego turysty, puste, wąskie, białe uliczki i małe domki – dopiero tu można było poczuć prawdziwy klimat miasta. Czasami cieszę się że ludzie są leniwi i nie chce im się  pójść kawałek dalej. Przynajmniej mieliśmy coś tylko dla siebie.

Przed ostatnim punktem naszego aktywnego weekendu majowego była stolica Apulii – Bari.

Bari

Jest to największe włoskie miasto nad Adriatykiem, ale naszym zdaniem do zwiedzania w nim jest niewiele. Oczywiście całość atrakcji turystycznych skupia się wokół starego miasta. Dojazd do Bari zajął nam ok. godziny – w tej części Apulii drogi są znacznie lepiej oznakowane niż na południu. W mieście jest dużo parkingów, ale znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem. Po kilku rundkach w pobliżu murów starego miasta udało nam się zaparkować. Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od rzutu okiem na zamek – Castello Svevo. W zamku znajduje się teraz muzeum, jednak nie weszliśmy do środka – szkoda nam było czasu. Z ciekawostek - na tym zamku wychowywała się Bona Sforza.

Spod zamku udaliśmy się do katedry Świętej Sabiny. To drugi kościół w Bari warty obejrzenia. Pierwszym jest oczywiście Bazylika św. Mikołaja, do której zmierzamy przez zatłoczone uliczki starego miasta.

Bazylika świętego Mikołaja – jak mówi tradycja - to właśnie tu został pochowany św. Mikołaj, którego grób znajduje się w miejscu ołtarza.  W kościele pochowana została również Bona Sforza, żona Zygmunta Starego.

I to by było na tyle z głównych zabytków w Bari. Teraz pozostaje nam już tylko spacer po murach miejskich, odwiedzenie portu z targiem rybnym i szybka kolacja w napotkanej pizzeri.

Do samochodu wracamy Corso Vittorio Emanuele II  - jedną z większych ulic, gdzie można coś zjeść, zrobić zakupy, odpocząć na ławeczce.

Jak dla nas samo miasto jest przereklamowane, wybierając się do Apulii nie warto się tu zatrzymać na dłużej niż parę godzin. Lepiej wsiąść w samochód, autobus lub cokolwiek innego i udać się do magicznych małych miasteczek położonych niewiele kilometrów od Bari.

Na sam koniec pobytu postanowiliśmy zobaczyć jeszcze słynną plażę i restaurację w Polignano A Mare.

Polignano A Mare

Podróż z Bari do Polignano trwała ok. 30 minut. Z racji święta w miasteczku trafiliśmy na pierwszomajowy festyn. Przez cały dzień  odbywały się tam koncerty i parady a ludzie obchodzili święto pracy na ulicach. Jak dojechaliśmy, to akurat skończyły się wszystkie wydarzenia kulturalne, ale ludzie wylewali się w każdej strony. Wszystkie uliczki były zapchane.

Naszym głównym celem w tym miejscu była słynna restauracja Grotta Palazzese wykuta w skale i niewielka plaża w jednej z zatoczek.

Restauracja jest częścią hotelu i niestety niemożliwe jest zjedzenie w niej posiłku przez postronnych turystów. Ceny są tam i tak kosmiczne, ale jak widać klientów nie brakuje. Znaleźliśmy miejsce skąd było ją w malutkim stopniu widać, bo wejścia głównego pilnowali ochroniarze i nie pozwalali nawet podejść, żeby zrobić zdjęcie. 

Plaża w Polignano a Mare uważana jest za najpiękniejszą plażę. Zdobyła wiele wyróżnień ze względu na krajobraz jak i za czystość wody (nie sprawdzaliśmy, dojechaliśmy tam późnym wieczorem).

Na wszystkich zdjęciach znalezionych w Internecie przed wyjazdem, wydawała nam się dużo większa. Malutka, malownicza zatoczka z kamienistą plażą – robi wrażenie, ale nie aż takie jakiego byśmy się spodziewali. Świetnie widać ją z pobliskiego mostu. Kolejka na zejście po schodach na dół była dla nas zbyt długa, żeby w niej stać, więc skierowaliśmy się do samochodu i w drogę do hotelu.

Mola di Bari – Hotel Locanda degli Angioini

Ostatnią noc spędziliśmy w hotelu Locanda degli Angioini. Miejsce dość dziwne, w opisach wszędzie było, że jest to hotel, jednak wyglądało trochę jak Air BNB. Pani skontaktowała się z nami SMS-em, o której będziemy to nam otworzy. Na miejscu nie było ani recepcji ani obsługi. Dostaliśmy klucze od pokoju i tyle. Rano mieliśmy wrzucić je do skrzynki na listy i odjechać. Wykupiliśmy pobyt ze śniadaniem, jednak jak się później okazało śniadanie było w pobliskiej kawiarni do której rano nikt nie raczył przyjść. Więc musieliśmy obejść się smakiem i udać się na lotnisko, z małym postojem w Mc Donalds. Oczekując na śniadanie mogliśmy oglądać wschód słońca na pustej promenadzie.

Apulia na weekend - podsumowanie

Przez weekend udało nam się zrobić prawie 600km wzdłuż niemal całego wybrzeża Apulii (bez półwyspu Gargano). Poza wspaniałą kuchnią są tu bajkowe plaże i cudowni ludzie, przyjaźnie nastawieni do Polaków. Na pewno warto udać się w ten rejon Włoch co najmniej na weekend, a może nawet na trochę dłużej. Polecamy!