Los Angeles 2017
Los Angeles
Po długiej i nużącej drodze z Doliny Śmierci, sporo po północy, znaleźliśmy się w południowej części Miasta Aniołów - nieopodal Redondo Beach. Jest to jedno z droższych miast w USA, dlatego też ciężko było znaleźć nocleg, w rozsądnej cenie, bliżej centrum. Jak się później okazało jest to również jedno z bardziej zakorkowanych miast, więc przemieszczanie się samochodem nie należy do najłatwiejszych. Jak to mówią, czas to pieniądz, trzeba więc przemyśleć czy jest sens tracić cenny czas na dojazdy, oszczędzając kasę.
Na Los Angeles mieliśmy dwa dni - jedni twierdzą, że to dużo, innym brakuje czasu na realizację wszystkich zamierzeń. Biorąc pod uwagę to, że postanowiliśmy drugi dzień przeznaczyć na Universal Studios, z pewnością zaliczamy się do tej drugiej grupy. Przydałoby się zostać tam znacznie dłużej - może następnym razem.
Venice Beach
Z racji tego, że spaliśmy w Redondo Beach, naturalnym początkiem zwiedzania LA była dzielnica Venice Beach. Tam też zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy na spacer deptakiem. Początkowo zraziła nas pogoda - oczekiwaliśmy błękitu na niebie i 30 stopni (przecież to czerwiec), a plaża przywitała nas gęstą mgłą, która dopiero po jakimś czasie (koło południa) podniosła się odsłaniając niebo.
Venice to przede wszystkim bulwar artystów - muzyków, malarzy, poetów, ale też handlarzy majtkami z wizerunkami prezydentów lub entuzjastów medycznej marihuany. Skatepark w Venice Beach to mekka wszystkich rolkarzy, deskorolkarzy, ludzi na BMXach, którzy mogą spróbować tu swoich sił. Zresztą, to co pokazywali ćwiczący tam sportowcy robiło wrażenie. W pewnym momencie przy skateparku było więcej gapiów niż użytkowników i można było poczuć się jak na jakichś zawodach, choć to był tylko niedzielny poranek. Wszystko to tworzyło niezwykły rockowy i hipsterski klimat, który trzeba było poczuć.
Santa Monica
Półtoragodzinny spacer wzdłuż wybrzeża i jesteśmy na słynnym Santa Monica Pier.
Po drodze mijamy ćwiczących ludzi na Muscle Beach - miejscu narodzin kultury fizycznej, jeżdżących na rowerach, odpoczywających na pięknej szerokiej plaży. Wzdłuż całego 2 milowego bulwaru znajdują się eleganckie hotele, restauracje i kawiarnie.
Santa Monica Pier jest pierwszym betonowym molo na zachodnim wybrzeżu USA. Znajduje się tu park rozrywki z wielkim diabelskim młynem, znakiem rozpoznawczym Santa Monica. Jest tu również mnóstwo sklepów, pubów i restauracji.
Z końca molo rozciąga się widok na wybrzeże i wzgórza LA.
Hollywood Walk of Fame
Szybkim krokiem wróciliśmy do zaparkowanego w Venice samochodu i częściej stojąc w korkach niż jadąc, przemieszczaliśmy się w stronę słynnej Alei Gwiazd. W międzyczasie zdążyliśmy się zgubić, żeby po 15 minutach odnaleźć drogę przez najsłynniejszą dzielnicę LA - Beverly Hills. Mijaliśmy Rodeo Drive, ulicę z najdroższymi na świecie sklepami, do której jeszcze wrócimy oraz dziesiątki willi otoczonymi szczelnymi ogrodzeniami i żywopłotami. Kilka minut później byliśmy już w Hollywood na słynnej Avenue of Stars. Samochód zostawiamy na parkingu podziemnym, na którym 2 godziny postoju kosztują więcej niż nocleg w polskich górach. Wszystko co zobaczyliśmy na samej alei trochę nas zaskoczyło i to w sposób negatywny. Zamiast eleganckiego i zadbanego bulwaru, znaleźliśmy się w mocno skomercjalizowanym centrum handlowym, pełnym sklepowych naganiaczy. Sam Dolby Theater również wewnątrz nie przypominał tego, co ogląda się na Oskarowych galach. Wielkie centrum handlowe pełne turystów. Jedynym plusem jest to, że można stąd wypatrzeć napis Hollywood widniejący na pobliskim wzgórzu.
Pod chińskim pałacem pooglądaliśmy odciski dłoni, stóp i autografy postaci związanych z Hollywood. Zrobiliśmy sobie oczywiście zdjęcia ze słynnymi gwiazdkami na brudnym chodniku i pojechaliśmy dalej.
Griffith Observatory
W planach tego napiętego dnia było jeszcze Griffith Observatory, z którego roztacza się panorama na Los Angeles i wzgórza Hollywood, z najsłynniejszym napisem. Była niedziela, na miejscu okazało się, że odbywają się pokazy astronomiczne (obserwacje Jowisza), więc poza nami było tam sporo entuzjastów astronomii.
Dla fanów astronomii jest to niewątpliwie wielka gratka. Obserwatorium w środku robi wielkie wrażenie. Nawet dla takich laików jak my, było to bardzo fajne doświadczenie. Na wzgórzu zostaliśmy do zachodu słońca, podziwiając wspaniałe panoramy dookoła.
Rodeo Drive
Wracając do hotelu zajechaliśmy jeszcze raz na wcześniej wspomnianą Rodeo Drive. Było już mocno po 21.00, więc wszystkie sklepy były już zamknięte. To pozwoliło na spokojne przejście bez wydania nawet centa 🙂 Mąż dba o nasz domowy budżet :-). Na Rodeo Drive znajdują się drogie sklepy jubilerskie i butiki wielkich projektantów, z odzieżą z najwyższej półki. Jest to jedna z najbardziej ekskluzywnych świątyń konsumpcyjnych na świecie.
Dzień 2. - Universal Studio
W drugim dniu wizyty w Los Angeles postawiliśmy na rozrywkę. Spośród wielu parków tematycznych w Kalifornii wybraliśmy Universal Studios. Zdecydowanie było warto!
Najpierw przechodzi się przez deptak Universal CityWalk, otoczony restauracjami i sklepami, który prowadzi do głównego wejścia do parku. Przy wejściu dostaje się wszelkie mapki i informacje. I w tym momencie każdy zamienia się z powrotem w niezaspokojone dziecko! 🙂
Ilość atrakcji jest nie do ogarnięcia w jeden dzień. Chcąc wejść wszędzie trzeba sobie narzucić niezłe tempo. Przed każdą atrakcją już od samego rana były gigantyczne kolejki. No, ale nie daliśmy się i wchodziliśmy po kolei do wszystkich.
WaterWorld
Zaczęliśmy od wspaniałego pokazu - wojny morskiej. Niezwykłe akrobacje, eksplozje i na koniec wielki samolot lądujący parę centymetrów przed nami - robiły wrażenie! Wszystko przygotowane naprawdę na bardzo wysokim poziomie.
The Walking Dead
Następnie pobiegliśmy do The Walking Dead. Spacer nie był zbyt przerażający, a kolejka do wejścia była długa.
Hogsmeade
Kolejnym miejscem jakie odwiedziliśmy było miasteczko Hogsmeade, wyjęte z książki o Harrym Potterze. Można tu było napić się słynnego piwa, zjeść fasolki różnych smaków, popróbować swoich sił w czarowaniu różdżką oraz co najciekawsze w Hogwacie można przejechać się na roller coastrze w technologi 4K. Wrażenia niesamowite - lot na miotle, gra w Quiddich, walka ze smokiem, wszystko to siedząc w 8 osobowym wagoniku.
Studio Tour
Pojechaliśmy również na wycieczkę po planach filmowych - przejażdżka obowiązkowa!
Już nigdy więcej filmy w telewizji nie zrobią na mnie takiego wrażenia. Można tu zapoznać się ze wszystkimi sztuczkami, jakie stosują w filmach, zobaczyć jak wyglądają scenografie filmowe, jak robi się wszelakie zjawiska atmosferyczne itp. Mieliśmy okazję zobaczyć wielką powódź w małym meksykańskim miasteczku, wypadek w metrze i atak rekina z filmu Szczęki. Niesamowicie wyglądał samolot przygotowany do filmu o katastrofie lotniczej.
Inne atrakcje
Zwiedziliśmy jeszcze wiele, wiele ciekawych miejsc. Niestety, nie wszędzie dało się robić zdjęcia.
Odwiedziliśmy m.in. w miasteczko Minionków, pokaz zwierząt filmowych (to było wg nas najnudniejsze - bardziej przeznaczone dla małych dzieci), Jurassic Park z wielką wodną tratwą (tą atrakcję polecamy zostawić na sam koniec, wyszliśmy z niej przemoknięci do majtek), zemstę mumii, miasteczko Springfield Simpsonów itp.
Wyjazd z LA
Byliśmy jednymi z ostatnich osób opuszczających Universal Studios. Jeszcze chwila i byśmy zamykali go razem z ochroniarzem. Zabawa pochłonęła nas na całego. Na pewno gadanie, że można tu wejść na 3-4 h jest niedorzeczne. Całość zorganizowana jest w znakomity sposób! Jeżeli nadarzy nam się okazja przyjechać tu jeszcze raz na pewno z niej skorzystamy.
Kolejny nocleg mieliśmy w Morro Bay. Planowaliśmy dojechać tam wcześniej, żeby jeszcze zobaczyć ocean, jednak nam się to nie udało. Przybyliśmy przed północą i padliśmy zmęczeni po emocjonującym dniu.